To się zaczyna od tego, że wchodzi mężczyzna na zajęcia.
Czasem w grupie jest ich kilku. Czasem jeden. Czasem pojawia się po raz pierwszy, stoi trochę spięty z boku, jakby nie wiedział, czy tu w ogóle pasuje. I właśnie wtedy robi się ciekawie. Bo kiedy na macie zjawia się męska energia, coś się przesuwa. Nie mówię, że na lepsze albo gorsze. Po prostu: inaczej. Inne wibracje.
To nie chodzi tylko o testosteron czy fizyczność. To coś bardziej subtelnego. Społeczne warunki, z którymi przychodzą. Przekonania. Czasem opór. Czasem potrzeba udowodnienia sobie czegoś — albo wręcz przeciwnie: ogromna ulga, że mogą w końcu po prostu być, bez rywalizacji.
Bywa, że gdy pojawia się jeden mężczyzna w kobiecej grupie, kobiety zaczynają inaczej oddychać. Czasem się bardziej spinają. Czasem rozluźniają, jakby poczuły się bezpieczniej. Albo bardziej wystawione na widok. Zależy. Nie ma jednej wersji tej opowieści. Ale to się dzieje. I warto to zauważać.
Zdarza się też, że kobiety — nawet te, które są bardzo zaawansowane — robią mniej, kiedy pojawi się facet. A czasem robią więcej. Czasem widzę, jak ktoś zaczyna się porównywać, jakby chciał pokazać: “ja też potrafię”. Ale joga to nie siłownia. I o tym często rozmawiamy. Ale zanim to się zintegrowało, to przez lata sama też wchodziłam w tryb “ja wam pokażę”, kiedy na sali pojawiali się panowie.
A faceci? Różnie. Jeden będzie ciszej niż cisza, nie spojrzy w bok, żeby tylko nie było widać, że nie zna pozycji. Inny zajmie centralne miejsce i będzie próbował zrobić wszystko jak najmocniej. Jeszcze inny zapyta po zajęciach, dlaczego kobiety się śmieją podczas relaksu. Bo nigdy tego nie doświadczył. Bo nie wiedział, że w grupie można się czuć tak miękko. Tak lekko.
Mężczyźni przychodzą na jogę z całym bagażem społecznych oczekiwań: że mają być silni, że nie pokazuje się emocji, że “rozciąganie to nie dla mnie”, że medytacja jest dziwna, że trzeba “mieć cel”, że nie wypada drżeć czy przewrócić się.
Ale kiedy już zostają… dzieją się cuda.
Bo mężczyźni na macie potrafią być niesamowicie wrażliwi. I kiedy puszczą psychiczną zbroję, atmosfera zmienia się jeszcze bardziej. Jakby cała grupa mogła wtedy zejść głębiej, niżej. Bo przestaje się grać. Bo nie trzeba już udawać nikogo.
W jodze nie chodzi o to, by wymazać różnice. Ale by je objąć. Zobaczyć. Uznać. I może nie uciekać od tego, że jesteśmy — różni. Jako kobiety i jako mężczyźni. Ale na macie możemy to odpuścić.
Widzę to szczególnie podczas praktyk Mysore. Każdy w swoim rytmie. Każdy ze swoją historią. I czasem, kiedy mężczyzna siada w padmasanie z zamkniętymi oczami, a obok kobieta pozwala sobie na łzy przy wygięciu — wtedy dzieje się coś prawdziwego. Jakieś odwarstwienie. Jakieś spotkanie bez słów. I to jest joga.
Więc kiedy widzę nowego pana na sali, uśmiecham się trochę w środku. Bo wiem, że wydarzy się coś ciekawego. Dla grupy. Dla niego. Dla mnie. I może — z czasem — dla Wszechświata.