Jest taki czas, kiedy system pozornie działa. Zadania się zamykają, komunikatory migają, głowa jest „w grze”. A jednak coś nie styka. Gdzieś w tym wszystkim… przestajesz czuć siebie. Ciało boli, ale niby bez powodu. Głowa niby ogarnia, ale jakby wciąż na autopilocie. W nocy nie możesz zasnąć, a rano czujesz się jak po ciężkim deployu. I choć wszystko wygląda dobrze na zewnątrz – wewnątrz coś zaczyna się zawieszać.
Ja znam to bardzo dobrze. Sama przez długi czas funkcjonowałam jakby… od szyi w górę. I wtedy pojawia się pytanie: jak się z tego zalogować z powrotem do siebie?
Pracując w branży IT, potrafiłam godzinami siedzieć w trybie maksymalnej koncentracji, zupełnie odcięta od sygnałów z ciała. A nawet jeśli je czułam – ignorowałam. Bo przecież „ważniejsze” było dokończenie zadania, domknięcie projektu, wysłanie jeszcze jednej wiadomości.
Dopiero po czasie zrozumiałam, że nie jestem robotem. To system. I że jeśli chcę dobrze funkcjonować, muszę odzyskać z sobą kontakt.
Dla mnie tą drogą była joga. I nie mówię tu o zrobieniu mostka z radością. Mówię o realnej praktyce, która daje dostęp do systemu, w którym na co dzień działamy – naszego własnego.
Kiedy zaczynałam praktykę jogi, byłam zdziwiona, jak niewiele jestem w stanie o sobie powiedzieć. Gdzie czuję napięcie? Jak oddycham? Co mnie uspokaja? Zero danych. Jakby sensory były odłączone. I teraz widzę to samo u osób, które przychodzą na moje zajęcia.
Z mojej perspektywy – joginki i kogoś, kto zna realia świata IT – widzę to bardzo wyraźnie. Ludzie z branży są ciekawi, zadają świetne pytania, szukają logiki. Najpierw robią dokładny research, czytają opinie, wybierają zajęcia. A kiedy wchodzą na matę, okazuje się, że mają zerowy kontakt z ciałem. Jakby sygnał z sensorów został dawno odcięty.
Są spięci – nie tylko fizycznie. Przeciążeni. I często… bardzo niecierpliwi. Chcą efektu. Szybkiego bugfixa. Czasem już po pierwszych zajęciach mówią „chyba nie dla mnie”. A to dopiero pierwszy log systemowy, który wreszcie się wyświetlił.
To stopniowe odzyskiwanie dostępu do systemu, który od dawna działał w trybie awaryjnym.
W jodze nie uczymy się oddychać, żeby było “ładnie”. Oddychamy świadomie, bo to interfejs pomiędzy hardware a software. Kiedy pracujemy z oddechem, zaczynamy wpływać na układ nerwowy. Uczymy się go regulować. Zmieniamy coś w kodzie – ale nie przez „naprawianie”, tylko przez słuchanie.
Oddychanie nie jest dodatkiem do praktyki jogi. Jest kluczem.
Kiedy zaczynasz świadomie oddychać, system się zmienia.
Oddech działa jak interfejs pomiędzy tym, co fizyczne, a tym, co mentalne. Reguluje napięcia. Uczy uważności. Pomaga wyjść z trybu działania i wejść w tryb czucia.
To dlatego tak bardzo kocham pracę z oddechem. Bo nie trzeba niczego „rozumieć”.
Wystarczy być. Obserwować. Oddychać. A ciało zaczyna mówić.
Pierwsza świadoma sesja jogi to często zderzenie z rzeczywistością.
Nagle słyszysz logi z systemu, które udaje Ci się ignorować latami:
– „Nie mogę oddychać w tej pozycji.”
– „Dlaczego spinają się barki, skoro tylko siedzę?”
– „Nie potrafię się zatrzymać.”
To nie porażka. To debugowanie. I to, że coś się pokazuje – to początek.
Joga nie robi z ciebie kogoś innego. Robi z ciebie kogoś obecnego
Nie musisz być rozciągnięty, spokojny, ani znać sanskrytu.
Nie musisz medytować codziennie o świcie ani kupować najdroższej maty.
Wystarczy, że jesteś gotów zalogować się do siebie.
Z ciekawością. Bez oceniania.
I sprawdzić, co się tam dzieje.
Joga może sprawić, że zaczniesz słyszeć siebie. Nie przepisujesz siebie od nowa.
Nie chodzi o to, by zmieniać cały kod życia. Nie trzeba wywalać całego kodu.
Czasem wystarczy zrobić mały refactor. Wyczyścić niepotrzebne pętle. Przestać nadpisywać siebie. Zauważyć, co działa, a co tylko przeciąża system.
To dotyczy nie tylko programistów. Jeśli tworzysz produkty, interfejsy, projektujesz doświadczenia – również operujesz na systemie. Dbasz o przepływ, klarowność, łatwiejszy dostęp do tego, co ważne. Joga działa podobnie – tyle że zamiast projektować aplikację, projektujesz przestrzeń wewnętrzną. Uczysz się zauważać, gdzie jest przeciążenie, gdzie użytkownik (czyli Ty) się gubi, gdzie trzeba uprościć flow. To właśnie dlatego wielu projektantów i managerów, którzy trafiają na jogę, zostaje z nią na długo – bo nagle zaczynają widzieć, że system wewnętrzny też potrzebuje dobrego UX.
Technologia? OK! Ale jako wsparcie, nie substytut
Na co dzień korzystam z technologii na maksa. W szkole jogi mamy elektroniczny zamek, wiatrak, nawilżacz, światło sterowane z google home. W domu mam kamerę w lodówce, ekspres do kawy z wifi oraz VR. Ale kiedy wchodzę na matę – zdejmuję zegarek. Odkładam wszystko. Ta przestrzeń jest dla mnie jak własny serwer w trybie offline.
Nie mam nic przeciwko narzędziom – aplikacjom oddechowym, AI‑coachom, VR‑jodze. Wręcz przeciwnie: lubię testować i sprawdzać, jak technologia może pomóc nam wrócić do siebie. Ale tylko wtedy, gdy to ona nam służy, a nie my służymy jej.
Na co dzień noszę Apple Watch, ale nie używam zegarka do mierzenia tętna na macie. Praktyka to dla mnie przestrzeń analogowa.
To nie znaczy, że technologia nie może wspierać praktyki. Wręcz przeciwnie – jestem z natury osobą, która lubi testować i sprawdzać, jak coś działa.
Pamiętam, że na początku przygody z jogą potrafiłam odpalić Skype z drugiego urządzenia, żeby oglądać siebie z boku i sprawdzać, czy mam równo ustawione biodra w pozycjach odwróconych. Taka forma live-debugowania ciała.
Czy to było konieczne? Nie. Ale wtedy myślałam, że zhackowałam system – dawało mi to poczucie, że coś mogę lepiej zrozumieć, szczególnie jeśli tego nie widzę.
Technologia może być świetnym wsparciem. Może pomóc dostrzec, może zachęcić do refleksji. Ale najważniejsza praca i tak dzieje się w środku. W ciszy, w oddechu, na kontakcie.
Dla wielu to będzie dobry początek – szczególnie jeśli trudno jest przekroczyć próg szkoły jogi.
Jeśli jesteś pasjonatem branży IT i zastanawiasz się, czy joga jest dla ciebie – nie oczekuj spektakularnych efektów po pierwszej sesji. Zamiast tego potraktuj ją jak test systemu.
Przeanalizuj logi. Zobacz, co się wyświetla. I pamiętaj, że joga to nie wyścig do perfekcji. Nie musisz osiągać pozycji. Wystarczy, że dasz sobie dostęp.
Twoje ciało to najważniejszy system, z jakim kiedykolwiek będziesz pracować. Technologia może pomóc o ile nie staje się kolejną warstwą odcięcia od siebie.
Bo gdyby tak… potraktować siebie jak system
Zadbany system to taki, który ma:
-
czas na regenerację,
-
przejrzysty kod,
-
dobrą dokumentację,
-
i dostęp do logów w czasie rzeczywistym.
Joga to nie magia. To narzędzie. Do odzyskania dostępu do czegoś, co zawsze było dostępne – tylko zapomniane.
Nie musisz znać wszystkich reguł. Wystarczy, że chcesz zalogować się z powrotem do ciała i eksplorować.
Ciało, umysł i oddech – trzy warstwy jednego systemu
W jodze mówi się o ciele, umyśle i oddechu jak o trzech poziomach istnienia.
Dla kogoś z branży IT to może brzmieć zbyt ezoterycznie. Ale jeśli spojrzeć na to z perspektywy systemów – wszystko zaczyna być jasne.
Ciało = warstwa sprzętowa
Ciało to hardware. Nie wszystko da się dowolnie wymienić, nie każda konfiguracja wchodzi od ręki.
Ale to ono niesie cały system – niezależnie od tego, czy jesteś tego świadomy czy nie.
Tak jak z fizycznym serwerem – jeśli nie działa, cały software może być perfekcyjny, a i tak nic nie uruchomisz.
Ciało daje sygnały – nie tylko przez niepokojące dźwięki, ale przez napięcie, brak snu, migreny, stany zapalne.
Jeśli ich nie czytasz, przestajesz mieć dostęp do pełni możliwości swojego ciała.
Umysł = procesy logiczne i aplikacje użytkownika
Umysł to ta część, którą zwykle najbardziej się utożsamiamy.
Myśli, analizy, decyzje, interpretacje, reakcje.
Czasem działa jak dobrze zaprojektowany system – a czasem jak stary CMS z zaciętym cache’m.
Potrafi przetwarzać informacje w nieskończoność, zapętlać, generować błędne alerty.
Jeśli ciało wysyła sygnał, a umysł go ignoruje – system się zawiesza.
Jeśli umysł przeciąża system – ciało zaczyna odmawiać współpracy.
Oddech = interfejs komunikacyjny
Oddech to warstwa pośrednia. Interfejs pomiędzy hardware a software.
Działa w dwóch kierunkach:
– Możesz z jego pomocą regulować układ nerwowy.
– Ale też dzięki niemu odczytywać stan systemu.
Oddech jest ciągły. Pracuje w tle. Jak proces systemowy – niezależnie od tego, czy go obserwujesz.
Kiedy się na nim zatrzymasz – możesz wejść głębiej. Przerwać pętle. Wyciszyć szum.
To jak świadome naciśnięcie pause i uruchomienie trybu debugowania.
def yoga(): # Inicjalizacja systemu if body_not_detected(): reconnect_to_body() # Zatrzymaj zbędne procesy kill_background_tasks(thought_loops=True, tab_overload=True) # Ustaw środowisko mat = roll_out_mat() phone = set_to_airplane_mode() smartwatch = remove_device() # Konfiguracja oddechu breath = observe("natural") while breath_not_even(): breath = slow_down(breath) # Zacznij sesję for asana in selected_sequence: execute(asana) log_sensation(asana) if tension_detected(): acknowledge() stay_and_breathe() # Debug if inner_noise > threshold: add_shavasana(duration=10) # Zakończenie sesji thank_yourself() commit_changes() yoga()
Nie musisz rozumieć wszystkiego na początku. Wystarczy odpalić wersję podstawową. Możesz zacząć od observe(breath) i stay_and_breathe(). A reszta – jak w dobrym frameworku – przyjdzie z czasem.
Kiedy te trzy warstwy są zsynchronizowane – system działa spójnie
Nie potrzebujesz żadnych mistycznych koncepcji. Wystarczy, że połączysz się z ciałem, zauważysz pracę umysłu i złapiesz oddech, który Cię przeprowadzi między jednym a drugim.
Wtedy przestajesz działać jak osobne komponenty – i zaczynasz funkcjonować jako zintegrowany system.